
Książkę wczoraj kupiłam, wróciwszy do domu od razu zaczęłam czytać i, licząc małą przerwę na sen <eh!>, dzisiaj odłożyłam na półkę. Oprócz drobnego przebłysku irytacji w pierwszym rozdziale (Dora strasznie się tam nacholerowała) do samego końca przy "Zwycięzcy..." towarzyszyły mi pozytywne odczucia. Najbardziej chyba spodobało mi się to, że prawie cała książka jest tak naprawdę czasem dla Dory, w którym dziewczyna zmaga się z nowymi komplikacjami, narzuconymi na nią w "Bogowie muszą być szaleni". Było dużo wydarzeń, masa nowych bohaterów (których z miejsca polubiłam) i jeszcze więcej zwrotów akcji czy niespodzianek, ale przez te wszystkie nowe umiejętności, moce zrzucone na główną bohaterkę w poprzednim tomie, odebrałam "Zwycięzcę...", jako chwilę oddechu.
Najbardziej zaskoczyli mnie właśnie bohaterowie. Chociaż brakowało mi bardzo Witkacego, Romana czy Katii, przedstawienie urządzone przez Nata, Asa, Abbadona czy Baala - postać, która bardzo się rozwinęła - było świetnym popisem umiejętności autorki. Widać, że potrafisz tworzyć Jado pełnowymiarowe, targane przez emocje, postaci, które nieodmiennie zadziwiają, chwytają za serce czy wkurzają. Chociaż dosyć zabawną sytuacją był fakt, że większość z "nówek" trafiła na listę lojalności u Dory i zapisywanie prezentów, to biorąc pod uwagę dynamikę bohaterów... Chyba można wybaczyć, aż taki szybki obrót spraw.

Tak więc najwidoczniej "Bogowie muszą być szaleni" było tą częścią, gdzie Dora dorobiła się wielu nowych umiejętności i mocy, a "Zwycięzca..." czasem, gdy zasłużyła na kilku nowych członków swojej rodziny.
Dalej... Rozwiązanie sprawy z Rafaelkiem - zdziwiło mnie to. Znaczy, bardzo ładnie rozegrane, interesująco i zadziwiająco wręcz, aczkolwiek myślałam, że draństwo to on miał zapisane w kodzie genetycznym, a fakt, że nie przeszło to na jego wnuka to cud.

Ośrodek dla mieszańców potraktowałam, jako niepokojące przypomnienie, że nawet alternatywa realnego świata - świat magii nie uwalnia od okrucieństwa i bólu. Nie mogę też pozbyć się wrażenia, że opętanie Rafaela przez demona i triumwirat Dory, diabełka i aniołka to maczanie paluszków przez coś innego, ważniejszego, może nawet groźniejszego, co ujawni się w następnych częściach. A może to moje nadzieje? Na pewno nie chciałabym, aby to była ujawniająca się zajebistość głównej bohaterki, u której w tym tomie zabrakło mi... wad. Dora była ciepła, sympatyczna, pomocna - lek na całe zło wszystkich jej przyjaciół. Być może właśnie budzi się moja czepliwość, ale brakowało mi takiego momentu krytycznego, w którym naprawdę można było odczuć, że to Dora czegoś nie potrafi, potrzebuje pomocy, stoi na krawędzi...
Hmmm... Myliłam się. Może to nie tyle moja czepliwa strona a ta sadystyczna.

Końcówka, a konkretyzując - problemy Joachima - była troszkę wybijająca z rytmu. Takie szybkie nawiązanie do kolejnej części, napisane w innym tonie niż poprzedni fragment, zachęcające do niecierpliwego oczekiwania.
Jeśli chodzi o mnie to "Zwycięzca..." jest świetną nagrodą za oczekiwanie kolejnych przygód Dory i także miłą zapowiedzią tych następnych.
Nie mogę się też doczekać jakiś nowych informacji o Nikicie, bo biorąc pod uwagę jak została ona przedstawiona w "Zwycięzcy...", gdy spojrzeliśmy na tę nową postać kobiecą przez oczy Dory od razu także czuć, że historia Nikity może być napisana w innym tonie, troszkę cięższym, bardziej mrocznym.
