Seria: Ludzie jak bogowie
Tom. I Galaktyczny zwiad
I wydanie w Polsce:
1972 pt.: Dalekie szlaki
Wznowienie:
04.03.2013
Ilość stron:
364
Wydawnictwo:
Solaris
Opis z okładki:
Galaktyczny zwiad to pierwsza część epopei Ludzie jak bogowie. Nieskrępowana wyobraźnia Sniegowa tworzy w tej gwiezdnej sadze olbrzymie kosmoloty pożerające przestrzeń, ludzkość potrafi budować sztuczne słońca i planety, pomaga też napotkanym w galaktyce inteligentnym rasom.
Wiele z tych istot ma legendy na temat niszczycielskich wrogów. I kiedy pierwszy ziemski statek wyrusza do centrum Galaktyki, napotyka tych Niszczycieli. Wielka wojna gwiezdna to kwestia godzin. Czy ludzkość, która zapomniała już o swojej wojennej przeszłości musi zacząć się zbroić.
Siergiej Sniegow (1910 - 1994) rosyjski pisarz science fiction, z wykształcenia fizyk. Jakże typowy radziecki życiorys – niewygodny dla komunistów niezależny myśliciel, skazany na 10 lat łagrów, po wyjściu nie mógł nigdzie dostać pracy. Zaczął pisać, ale i tu rzucano mu kłody pod nogi, wydawnictwa wciąż odrzucały jego prace. Fantastyka przyniosła w końcu Sniegowowi wielką popularność. Zwłaszcza epopeja gwiezdna – Ludzie jak bogowie.
Moja opinia:
Wypatrzyłam tę pozycję w Solarisie podczas przeglądania nowości już jakiś czas temu. Kiedyś Hamilton trochę mnie zraził do space opery, ale Donaldson i Corey to naprawili, i znów postanowiłam poszybować w kosmos.
Powieść zaczyna się w momencie, kiedy na ziemię dociera wiadomość, że w końcu odkryto nowy rodzaj istot rozumnych (do tej pory były to zwierzęta lub rośliny). Kogoś w rodzaju prawdziwych ludzi. Szaleją wśród nich bratobójcze wojny, znacznie groźniejsze od starożytnych wojen na Ziemi. Jest to przełomowa chwila w historii ludzkości. Wiadomość opiera się na przekazie ustnym lub malowidłach istot rozumnych. Najdziwniejsze jest to, iż namacalny kształt mają tylko dobrzy Galaktowie. Zływrogi (Niszczyciele) budzą taki strach, że nikt nie jest w stanie przekazać Ziemianom jak wyglądają.
Na Ornie, sztucznej planecie, ma się odbyć Pierwszy Międzygwiezdny Kongres. Ludzie przywożą na niego, bo tylko oni posiadają statki, mieszkańców sąsiednich układów gwiezdnych, aby zapoznać się z ich potrzebami i możliwościami, nawiązać z nimi przyjazne kontakty, zorganizować wymianę towarów i przepływ informacji, przygotować się do pierwszego lotu międzygwiezdnego, aby odnaleźć Galaktów. Ludzie zamierzają zawiązać Sojusz Międzygwiezdny łączący wszystkie istoty rozumne z Układu Słonecznego. Ora jest pierwszym ciałem niebieskim dokładnie obliczonym i zaprojektowanym. Najpierw była ideą, rysunkiem. Potem stała się rzeczywistością. 104 lata ludzkość żyła myślami o Orze. 50 lat zajął sam projekt. Tylko niektóre planety nadają się do zamieszkania i na każdej z nich rozwinęła się jakaś szczególna forma życia, której sprzyjały miejscowe warunki. Ora była od początku pomyślana jako największy hotel galaktyczny, jako miejsce przydatne dla wszystkich form życia. Żadna naturalna planeta nie nadawała się do tego celu. Ora nie jest planetą pokrytą mechanizmami lecz mechanizmem wyrosłym do wielkości planety. Nie ma kulistego kształtu. Przypomina gruby dysk.
Wszystkie bogactwa Ziemi zapewniają luksusowe warunki innym istotom na ich planetach. Myślałam, że ludzkie geny zostały zgenhakowane, tj. gen: agresji, złości, podłości i nietolerancji został wyeliminowany. Jakby człowiek wkroczył na inny etap ewolucji. Nie ma przestępczości, śmierci, agresji, ludzie żyją po 200lat. Pogodę się kontroluje. Wszyscy są szczęśliwi, panuje istny dobrobyt. Ziemia jest bardzo bogata. Za darmo niesie pomoc innym planetom np. słońce. Ktoś się jednak wyłamuje z tego schematu. Na początku jest nią pewna dziewczyna. Jak się żyje przeciętnemu obywatelowi Ziemi trudno powiedzieć. Mam wrażenie, że bohaterami są same wybitne jednostki z wyjątkiem dziewczyny, która zachowuje się od samego początku inaczej od „celebrytów”. Jej agresywne zachowanie wzbudza zdziwienie moje jak i Eliego. Przecież nikt w tym świecie się tak nie zachowuje. Moje pierwsze ważenie było takie, że nie pochodzi z Ziemi. Nic bardziej mylnego. Może autor chciał w bardzo delikatny sposób coś czytelnikowi zasugerować. U władzy wszyscy są szczęśliwi, ale na „dole” już tak nie jest. Wątek niestety nie został rozwinięty. Drugą postacią, która ma inne poglądy niż „całe” społeczeństwo jest Paweł Romero – znawca starożytności, dawnych praw i zwyczajów. Uważa on, że takie altruistyczne postępowanie Ziemian wobec innych istot uszczupli interesy ludzkości. Według niego człowiek spychany jest na dalszy plan. Co dziwne takie samo zdanie mają Wielkie komputery, które mają za zadanie chronić ludzkość przede wszelakim niebezpieczeństwem. Niech inni radzą sobie sami. W chwili kiedy nad ludzkością zawisło wielkie niebezpieczeństwo należy myśleć tylko o sobie, wyłącznie o sobie. Żadnej dobroczynności kosztem interesów człowieka. Należy przestać udzielać pomocy społeczeństwom będącym na niższym stopniu rozwoju niż ludzkość. Jak zachowa się ludzkość? Posłucha komputerów i Romera czy dalej będzie prowadzić charytatywną działalność.
Pozostali bohaterowie to jakby szkolni koledzy:
Lusin – zajmuje się materializacją potworów ze starożytnych podań. Syntetyzuje (tj. jest w stanie sztucznie odtworzyć różne formy życia) żywe istoty, jakich natura nie zdołała wytworzyć w procesie ewolucji nawet za miliard lat, np. mówiące delfiny, ogniste smoki, pegazy itp.
Eli – główny bohater. Odważny, szybki w działaniu, zdecydowany na wszystko, umiejący w razie potrzeby ryzykować nawet życie, lubiący przygody i w ogóle. Mówiąc krótko – narwaniec.
Olga, Allan, Leonid – inżynierowie, kapitanowie statków
Andre – szyfrant mowy obcych istot rozumnych
Już w szkole postanowili, że pierwszą podróż do innych gwiazdozbiorów odbędą razem. Niestety Eli się nie załapał, ale… jego siostra to ktoś bardzo, bardzo ważny. Dzięki jej protekcji leci jako jej sekretarz. Nawet wtedy jeszcze mnie nie tknęło, że coś z tym światem jest nie tak. A więc zacznijmy od początku, od początku tego świata, w którym dzieje się akcja.
Wszystko zaczęło się w roku, w którym ludzkość zjednoczyła się w jedno społeczeństwo i na kuli ziemskiej nastał wreszcie koniec waśni narodowych, klasowych i państwowych (tutaj mnie tknęło). Rok zjednoczenia stal się pierwszym rokiem nowej ery. Kiedy to było można gdybać, ale myślę, że w XXI wieku. Prawdziwa historia ludzkości zaczęła się od narodzin nowego społeczeństwa, od urzeczywistnienia zasady: „Społeczeństwo istnieje dla dobra człowieka. Każdemu według potrzeb, od każdego według jego możliwości”. Od razu skojarzyło mi się to z utopią i miałam rację. Wielki komunizm zjednoczył świat. Sprawił, że wszyscy chcą sobie pomagać nawzajem. Po prostu nie realne. Sprzeczne z istotą człowieczeństwa, chyba, że ktoś ingerowałby w ludzie geny, a o tym nic nie ma. W początkowych latach nowej ery powyższa zasada komunizmu była jedynie pragnieniem. Należało dopiero uczynić z niej prawo. Przez 563 lata ludzkość doskonaliła się aż dotarła do chwili obecnej. Nadszedł jednak czas gdy ludzkość rozejrzała się wokół i zobaczyła, że formy życia rozumnego są nieskończone różnorodne. Natura nie wyczerpała swoich możliwości na człowieku. Ludzkość poznała wreszcie swoje miejsce we Wszechświecie, miejsce bardzo skromne. I oto nastała próba wartości człowieka. Nadszedł czas by zmienić formułę na: „Człowiek przyjacielem wszystkiego co dobre i rozumne we Wszechświecie”. Podróże w kosmos stały się możliwe dzięki efektowi Anreja Taniewa, który odkrył teorię powstania z „niczego” i przekształcenia w „nic”. Żył w XX wieku starej ery, ale efekt jego pracy ujrzał światło dzienne dopiero 200 lat później. Taniew odkrył zdolność przekształcenie się masy w przestrzeń i przestrzeni w masę. Odkrycia tego dokonał siedząc w więzieniu. Powiedział, że nadejdzie czas, gdy człowiek będzie niczym Bóg tworzył światy z pustki i poruszał się z szybkością nadświetlną. I tak się stało. Można w 5 minut utoczyć eleganckie słoneczko, podrzucić je na inną planetę, której brakuje ciepła i światła. Zływrogi (Niszczyciele) opanowały odwrotną reakcje Taniewa do lotów międzygwiezdnych, to znaczy tworzą substancję z unicestwionej przez siebie przestrzeni, bo inaczej nie można „zacieśnić” światów. Galaktowie przeszkadzają im w tym i w rezultacie w przestworzach międzygwiezdnych szaleje wojna. Ludzie po raz pierwszy w historii wychodzą na trasy galaktyczne. Czy są one dla nich bezpieczne? Planują utworzenie Międzygwiezdnego Sojuszu Planet Słonecznych. Czy nie jest jeszcze na to za wcześnie? Może ludzkość powinna zasklepić się całkowicie w światku planet słonecznych. Ludzie mają ogromne zasoby, czy nie należy przeznaczyć ich na budowę urządzeń obronnych? Może trzeba wznieść wokół Układu Słonecznego pierścień sztucznych planet twierdz? Podróż szkolnych przyjaciół ma za zadanie znaleźć odpowiedzi na te wszystkie pytania i przynosi.
Na początek odczułam fascynację nauką i istotami z legend występującymi obok siebie. W powietrzu mkną aerobusy i awionetki, a pomiędzy tymi cudami techniki słychać szum skrzydeł pegazów lub smoków. Co za świat. Potem jednak wątek smoków i pegazów okazał się tylko miłą wstawką i zszedł na plan dalszy. Zwyciężyła technika. Na Ziemi istnieje coś takiego jak Wielki Komputer Państwowy i Wielki Komputer Akademicki oraz Informacja. Komputery pracują nieprzerwanie już 200 lat. Wśród miliardów elementów Wielkiego znajduje się „prywatny” fragmencik złożony z milionów komórek każdego człowieka – Opiekun. Maszyna kierująca, która odsuwa od człowieka niebezpieczeństwo, stara się strzec przez chorobami, powstrzymuje przed nie przemyślanymi postępkami. Ludzie na ziemi zbyt mocno polegają na maszynowym programowaniu wszelkich przejawów życia. Horoskop genetyczny dziecka, zgodność pary małżeńskiej (szanse na udany związek). Pojazdami mechanicznymi struje się myślą, tak samo też się człowiek łączy z Wielkimi Komputerami - w myślach. Obecna potęga człowieka znacznie przewyższa możliwości przypisane kiedyś bogom. Stąd tytuł serii Ludzie jak bogowie. Ta cała dobroć ludzkości i państwo utopijne jakoś do mnie nie przemówiły. Poczułam się bardzo rozczarowana. Z drugiej strony, chyba tylko dzięki temu książki Sniegowa mogły zostać wydane. Rozczarowały mnie też Zływrogi, a zainteresowali Galaktowie. Teoria Andre na temat związku człowieka z Galaktem jest bardzo interesująca i pokrywa się w pewien sposób z moim spojrzeniem na powstanie życia człowieka na Ziemi. Jeśli chodzi o to co mnie rozczarowało w Zływrogach to chyba ich wygląd. Taki z lat 50-60 XX wieku. Amnion z serii The Gap bardziej do mnie przemówił. Rozumiem jednak zamysł autora. Wspaniałej dobrej ludzkości, niosącej pomoc całemu kosmosowi musiała być przeciwstawiona niszczycielska siła, która potrafi tylko niszczyć. Jakoś też nie mogłam przekonać się do istot rozumnych zamieszkujących planety. Strasznie dziwni, nie do wyobrażenia. Z drugiej strony, tak nierealni, że aż prawdziwi. Zływrogi i komunizm mnie odrzucają od czytania kontynuacji, ale Galaktowie i wspomniani w części 3 Ramirowie (niczym ziemscy Atlantydzi) przyciągają. Co przeważy?
[center]


[/center]