Po wielu tygodniach wreszcie skończyłam pierwszą część „Wojnę w Blasku Dnia”. Niestety matury i związany z tym brak czasu nie pozwoliły mi połknąć tego w zwykłym tempie, który spowodowałby najpewniej, że lepiej skończyłoby się to dla moich odczuć względem tej książki. Nie twierdzę, że mi się nie podobała, bo to nieprawda, ale sądzę, że gdybym czytała tę książkę ciągiem, bez nawet kilku dniowych przerw, podobałoby mi się jeszcze bardziej.
Bardzo żałuję również, że nie miałam okazji odświeżyć sobie „Pustynnej Włóczni” przed sięgnięciem po „Wojnę…”. Niestety dwa lata zrobiły swoje i w efekcie nie pamiętałam bardzo wielu rzeczy, a tak dokładniej – niemal wszystkiego. Musiałam posiłkować się podpytywaniem innych, żeby przypomnieć sobie chociaż część z tych istotnych wydarzeń. Nie wiem, jak mogłam zapomnieć o niektórych zdarzeniach, w końcu były naprawdę, naprawdę istotne, ale mimo wszystko udało mi się. Tak czy inaczej, niestety moja niewiedza rzutowała nieco na odbiór całej powieść i zdarzało się wiele momentów, których z tego powodu do końca nie rozumiałam.
Nie będę się już powtarzać i po raz kolejny pisać, jak bardzo podoba m się świat i pomysły. Są naprawdę świetne, inne, interesujące i przykuwające uwagę. Tyle.
Cykl ten cechuje mnogość istotnych dla akcji postaci i przedstawionych punktów widzenia, a także fakt, że niektóre są bardzo ciekawe, a nawet wręcz fascynujące, a inne co i rusz wkurzające. Do pierwszej grupy zalicza się na szczęście większość bohaterów. Przede wszystkim Arlen, Ahmann, Inevera, Abban (zaskoczeniem jest, że w tym tomie rozdziały Ahmanna i Inevery zupełnie mnie nie drażniły, a to właśnie je pochłaniałam najszybciej, chociaż w poprzednich częściach nie zawsze przyjmowałam ich tak dobrze). Z kolei najbardziej wkurzali mnie Leesha i Rojer, przy czym ona szczególnie i nieustannie, a on od czasu do czasu. Rozdziały Zielarki wlokły mi się literka po literce i tylko wyglądałam ich końca. Ta dziewucha mnie wkurza, wszystkiej jej działania działają mi na nerwy, ona sama irytuje mnie niezmiernie. Rozumiem jej miejsce w akcji, ale chętnie pozbyłabym się jej z tej powieści. [spoiler] Tak przy okazji, czy ktoś oprócz nie mnie spodziewa się tego, że dzieciak Jardira i Leeshy będzie tym sławnym Wybawicielem? A przynajmniej że nieźle może namieszać w całej historii?
Poza tym, tak przy okazji wstawienia spoilera, wspomnę tylko, że nie podoba mi się to że Leesha pojechała do Lenna Everama, a tym bardziej w ogóle to, że dała się uwieść. Ale już wspomniałam, że jej decyzje mnie denerwowały.[/spoiler]Bardzo znaczną zmianą w porównaniu do poprzednich części są moje odczucia względem Inevery. Podziwiałam ją, ale nie lubiłam szczególnie, gdyż była wyrachowaną, zimną suką, której zachowania i motywacji nie rozumiałam w całości. Była tajemnicą. Teraz z kolei, gdy już poznałam ją bliżej, nieco ją polubiłam, chociaż dalej jest wyrachowana, aczkolwiek teraz odbieram to inaczej. Poznałam jej historię oraz jej myśli. Widzę już, że nie jest dokładnie taka, jak pokazuje to na zewnątrz. Nie popieram jej działań, ale je w jakimś tam stopniu rozumiem. A w każdym razie te początkowe, gdyż podczas czytania ostatniego rozdziału czułam po prostu wewnętrzny protest, który jest wynikiem mojej sympatii do Arlena.
Naznaczony w dalszym ciągu mnie ciekawi, lecz jego ostatnie supermoce nie do końca mnie przekonują, aczkolwiek rozumiem też ich uzasadnienie. Renna z kolei zaczęła mnie nieco drażnić, gdy zaczęła obsesyjnie myśleć o dotrzymaniu kroku Arlenowi. [spoiler]Tak w zasadzie żywienie się otchłańcami to już w jej przypadku nałóg, który z pewnością będzie miał jakieś miejsce w akcji i spowoduje jakieś wydarzenia. Może dojdzie do tego, że dziołcha, patrząc na otchłańca, będzie miała w głowie obraz wielkiej uczty? Jak tak daje pójdzie, tak to pewnie będzie wyglądać. [/spoiler]Fragmentów z punktu widzenia Ahmanna w tej części nie było, a trochę szkoda. Chętnie przypomniałabym sobie, jak on widzi pewne sprawy. Ponadto zwyczajnie go lubię.
Podsumowując, powieść mi się podobała i z niecierpliwością czekam na część drugą. <zaciera łapki>