
1# Pisane szkarłatem
Seria: INNI
Premiera: 25/09/2013
Tłumaczenie: Monika Wyrwas-Wiśniewska
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Ilość stron: 560
Opis:
Nikt nie potrafi tworzyć tak sugestywnych światów jak Anne Bishop, autorka bestsellerowej sagi fantasy Czarne Kamienie. Z przyjemnością oddajemy w Państwa ręce pierwszy tom jej nowej serii, należącej do nurtu miejskiego fantasy. Tym razem świat Bishop zaludniają dziwne, niesamowite stworzenia nazywane Innymi – są wśród nich między innymi wampiry i zmiennokształtni. To oni władają Ziemią, a na dodatek żywią się ludźmi.
Meg Corbyn jest jasnowidzącą szczególnego rodzaju – widzi przyszłość, jeśli rozetnie sobie skórę i pojawi się krew. Ten dar jest dla niej jednak przekleństwem, gdyż znajduje się w mocy Kontrolera, człowieka, który pragnie mieć stały dostęp do wizji Meg. Postanawia więc uciec, a jedynym bezpiecznym dla niej miejscem okazuje się Dziedziniec w Lakeside – dzielnica handlowa opanowana przez Innych.
Simon Wolfgard, zmiennokształtny, niechętnie zatrudnia Meg na stanowisku łącznika z ludźmi. Od pierwszej chwili wyczuwa, że dziewczyna coś ukrywa, poza tym jej zapach jest inny niż zapach ludzkiej zwierzyny. Jednak instynkt nakazuje mu dać jej tę pracę. Kiedy już pozna prawdę i dowie się, że Meg jest ścigana przez rząd, będzie musiał zdecydować, czy jest warta rozpętania wojny między ludźmi a Innymi.
Moja opinia: Jest taka możliwość, że wypaliłam się jako czytelniczka wszystkiego, co wychodzi spod pióra Anne Bishop.
Po raz kolejny mamy do czynienia z niesamowicie dopracowaną konstrukcją świata, w którym może i natykamy się na istoty doskonale znane z innych pozycji – jak zmiennokształtni czy wampiry – ale Bishop potrafi tak wstrząsnąć utartymi schematami, że spokojnie wychodzi jej coś choć odrobinę nowatorskiego. W tym aspekcie zdobyła ona moje głębokie uznanie, ponieważ podoba mi się w uniwersum Innych dosłownie wszystko. Jak to, że niepodważalnie władający ziemią terra indigena mają się kogo bać nawet wśród własnych szeregów, a pewne rasy są tak tajemnicze, że stanowią zagadkę nie tylko dla ludzi, ale również dla pozostałych Innych. Szczególnie to drugie daje fabularnie spore pole do popisu dla pisarza. Jedno natomiast wie każdy człowiek – dla nich wszystkich jest jedynie mięsem (dosłownie), myślącą małpą, która od czasu do czasu potrafi przysłużyć się interesom pierwotnych mieszkańców Namidy. Autorka jak zwykle nie waha się przed napisaniem mocnych i brutalnych scen, a jej drapieżcy to żadne Troskliwe Misie, lecz prawdziwie bezwzględni zabójcy, nie poświęcający cennego czasu na moralne rozterki nad własnymi działaniami. A to oznacza latające wnętrzności, proszę państwa, oraz brak zahamowania przed zastosowaniem ostatecznych środków. I oto właśnie do takiego miejsca, w sam środek tego siedliska zła wszelkiego/domu Innych, trafia Meg Corbyn.
Meg jest osobą, która potrafi zobaczyć przyszłość za każdym razem, kiedy jej skóra zostanie nacięta. Jest także, co stwierdzam z przykrością, nijaką protagonistką. Niech już sobie będzie uprzejma, dobra i łagodna aż do bólu, gdyby tylko została obdarowana jakąś wyrazistą cechą, charakterystyczną tylko dla niej oraz wyróżniającą ją spośród innych bohaterek. A tak jest w niej po trochu wszystkiego, a całość pokryta została lukrem słodkości, delikatnej ciapowatości i bezinteresownego serca. Brr. Simon Wilcza Straż, przywódca Innych w Lakeside wypada lepiej, ale w podobny, bezfajerwerkowy sposób, więc to wciąż za mało, aby przywiązać mnie do nich. Zupełnie inaczej stoją sprawy z drugoplanowymi postaciami. Tess, Vlad, Nyx, Wrony oraz Żywioły bardzo szybko wzbudzili we mnie sympatię, a pozostali, choć nie wyróżnieni z imienia, tworzyli porządny element „wyposażenia” tego świata, żadne tam kukiełki bez ładu i składu.
O negatywnych postaciach można powiedzieć już o wiele mniej, ponieważ, poza niewyróżniającymi się osobnikami, najwięcej wglądu mamy w proces myślowy jednej persony. Doceniam to, że Bishop pokazuje nam jej charakter oraz impulsy, które prowadzą ją do takich, a nie innych działań, lecz coraz bardziej dochodzę do wniosku, że autorka przedstawiając w swoich książkach historię z punktu widzenia takiego bohatera odbiera całości ogromną dozę zaskoczenia. Nie oznacza to, że wszystkie karty zostają odkryte, gdzieś tam wciąż pozostaje niejeden wróg na wolności, ale tu i teraz, w najbliższym otoczeniu Meg, na jej niekorzyść działa ktoś, kogo zarówno osobowość, jak i zamiary, poznajemy dość wnikliwie. Prowadzi to do tego, że końcowe wydarzenia, teoretycznie najbardziej bogate w zwroty akcji, nie przynoszą ze sobą wielkiego wow.
Poza tym, nie wiem, czemu Bishop tak się upiera, żeby tworzyć takie jednoznacznie złe postacie. Mają taki zestaw cech, że nie da się ich nie lubić i tak jest zawsze. Myślę, że autorka operuje tutaj zbyt prostymi emocjami czytelnika – postać ma wzbudzać niechęć, a kiedy dostaje za swoje, to ma to wywołać swoiste poczucie sprawiedliwości. Nawet jeśli taka osoba jest całkiem inteligentna - a tutaj tak było, bo potrafiła nieźle namieszać - to musi wyłamać się z tłumu głupim przekonaniem, że w starciu z niewyobrażalnie niebezpieczną istotą tego świata, akurat ona przy całym swoim sprycie i inteligencji wyjdzie z tego cało i do tego z korzyściami. Brną i brną do przodu, nie patrząc, że na ich szyjach coraz bardziej zaciska się pętla.
Wspominałam o przewidującym zakończeniu, lecz spokojnie, ponieważ nie powoduje odruchu ziewania. I tu ukazuje się kolejna, niemal diabelska zdolność autorki – jej styl pisania. Sceny są tak poprowadzone, że wciągają czytającego na tyle mocno, by gorączkowo przerzucał stronę za stroną i niechętnie się od niej odrywał. Cofając się teraz do wcześniejszej zawartości książki – po dobrnięciu do połowy stwierdziłam z konsternacją, że jest ona nudna. Powieść można było spokojnie odchudzić, ponieważ w tak spokojnym rytmie w pewnym momencie pierdoły typu zakup nowego legowiska dla Wilka zaczynają urastać do miana niemalże istotnego zwrotu w akcji. Poza nielicznymi wyjątkami, brakowało sytuacji wywołujących uczucie prawdziwego zagrożenia. Niby Meg mieszkała w bardzo niebezpiecznej dzielnicy Innych, ale każdy problem czy groźba, które napotykała na swojej drodze, szybko zamieniały się w ciepłe sceny/zawiązanie przyjaźni/sojuszu/nieudaną próbę zamachowo-porwaniową. I to całe nadskakiwanie Meg, zwracanie uwagi na najmniejsze zachwianie jej dobrego humoru, dbanie, żeby była szczęśliwa... Nie jest to nic, czego nie widziałam u Bishop wcześniej, ale serio, chyba jestem już wypalona, skoro mdli mnie na taki poziom słodyczy.
Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że i tak czytałam ją jak szalona oraz wracałam do niej, gdy tylko miałam taką możliwość. Magia Anne Bishop, mówię Wam.
„Pisane szkarłatem” jest dziwną książką. A mam tu na myśli moje pokrętne odczucia w stosunku do niej. Niby za mało emocjonująca, ale przez jej ponad pięćset stron przemknęłam w rekordowym czasie. Niby bohaterowie strasznie typowi dla Bishop, ale losy większości z nich zaciekawiły mnie (szczególnie tych umiejscowionych na dalszym planie. Szczerze mówiąc, to trudno jest mi jednoznacznie ją polecić albo odradzić. Jeśli ktoś, jak ja, już przy poprzednich jej powieściach kręcił nosem na powtarzalność pewnych wzorców, to może poczuć się zawiedziony. Znowu przeglądałam opinie zarówno u nas, jak i na goodreads i jest tam masa maksymalnych ocen. Także nie wiem, chyba lepiej samemu się przekonać. Mnie osobiście rozczarowało, że w swojej nowej powieści Bishop sięgnęła po swoje po i bezpieczne schematy w kreacji bohaterów oraz w budowaniu relacji pomiędzy nimi. Moim światem tym razem autorka nie zawojowała, ale zaraz po przeczytaniu ostatniego rozdziału wiedziałam, że na pewno sięgnę po kontynuację. Może to dziwne, ale jakoś w jej przypadku nie umiem się powstrzymać.