: 18 sie 2016, 19:07
Właśnie przeczytałam "Królową cieni".
Powiem szczerze i ze wstydem, że czytając pierwsze strony „Królowej…”, nie miałam pojęcia, o co chodzi. Niemal całkowicie zapomniałam, co się działo w poprzednim tomie – chyba jakieś małe ludziki pozabierały mi wspomnienia. Musiałam zajrzeć do „Dziedzictwa ognia”, by sobie cokolwiek przypomnieć. To jest niestety pewna wada tej serii – autorka nie przypomina wydarzeń, nie daje czytelnikowi żadnych podpowiedzi, co do tego, co się działo. Jako osoba z bardzo słabą pamięcią, wolę, gdy autor chociaż lekko zarysuje, o czym był poprzedni tom.
Ta moja skleroza na pewno wpłynęła na odbiór tej powieści - prawdopodobnie dzięki niej nie irytował mnie Chaol, ale też na pewno przegapiłam wiele smaczków. Mimo wszystko czytało się bardzo dobrze, przyjemnie. Cały czas coś się działo - jak tylko pokonali jeden problem, zaraz pojawiał się następny, by potem być może okazało się, że wcale nie poradzili sobie z pierwszym. No i te wszystkie momenty, gdy autorka wprowadzała czytelnika w błąd i zaskakiwała go - niby wiemy co się dzieje, ale tu nagle okazuje się, że się myliliśmy. Lubię coś takiego.
[spoiler] Bohaterka chyba bardziej podobała mi się jako Celaena niż jako Aelin - głównie dlatego, że wszelkie królowe traktuję z dystansem i nieufnością. Z tego zawsze wychodzi ochrona świata/kraju. Preferuję jednak mniej szeroko zakrojone akcje. Chociaż jak na królową Aelin jest naprawdę w porządku - autorka nie pokazuje, że dziewczyna zawsze ma rację, że wszyscy jej się kłaniają, że jest najlepsza i pokona każdego. Oczywiście o tym wiemy, ale autorka nie rzuca nam tego tak prosto w twarz.
Swoją drogą - dlaczego, do chusteczki, Manon nie mogła podwieźć Elide do Rifthold? Za pierwszym razem, ok, musiała wracać i udawać, w porządku. Ale kilka dni później bez problemu poleciała popatrzeć na Doriana... No już mogła porobić za taksówkę.
Ach, no i te wszystkie romanse. Jakie szczęście, że wszyscy bohaterowie męscy nie rzucają się na Aelin, tylko powybierali (albo wybiorą) sobie inne. I jak dobrze, że choć tyle tu związków, autorka - przeważnie - oszczędzała mdłych wyznań i latających serduszek. No i jaki to powiew świeżości, że główna bohaterka ma/miała tak dużo ukochanych - z jednym się nie udało, to kolejny i kolejny. Już mam dość, że dostają one tylko jednego (albo - co gorsza - dwóch na raz) - tutaj Aelin miała Sama, Doriana, Chaola, teraz Rowana. To coś nowego.
[/spoiler]
Powiem szczerze i ze wstydem, że czytając pierwsze strony „Królowej…”, nie miałam pojęcia, o co chodzi. Niemal całkowicie zapomniałam, co się działo w poprzednim tomie – chyba jakieś małe ludziki pozabierały mi wspomnienia. Musiałam zajrzeć do „Dziedzictwa ognia”, by sobie cokolwiek przypomnieć. To jest niestety pewna wada tej serii – autorka nie przypomina wydarzeń, nie daje czytelnikowi żadnych podpowiedzi, co do tego, co się działo. Jako osoba z bardzo słabą pamięcią, wolę, gdy autor chociaż lekko zarysuje, o czym był poprzedni tom.
Ta moja skleroza na pewno wpłynęła na odbiór tej powieści - prawdopodobnie dzięki niej nie irytował mnie Chaol, ale też na pewno przegapiłam wiele smaczków. Mimo wszystko czytało się bardzo dobrze, przyjemnie. Cały czas coś się działo - jak tylko pokonali jeden problem, zaraz pojawiał się następny, by potem być może okazało się, że wcale nie poradzili sobie z pierwszym. No i te wszystkie momenty, gdy autorka wprowadzała czytelnika w błąd i zaskakiwała go - niby wiemy co się dzieje, ale tu nagle okazuje się, że się myliliśmy. Lubię coś takiego.

[spoiler] Bohaterka chyba bardziej podobała mi się jako Celaena niż jako Aelin - głównie dlatego, że wszelkie królowe traktuję z dystansem i nieufnością. Z tego zawsze wychodzi ochrona świata/kraju. Preferuję jednak mniej szeroko zakrojone akcje. Chociaż jak na królową Aelin jest naprawdę w porządku - autorka nie pokazuje, że dziewczyna zawsze ma rację, że wszyscy jej się kłaniają, że jest najlepsza i pokona każdego. Oczywiście o tym wiemy, ale autorka nie rzuca nam tego tak prosto w twarz.
Swoją drogą - dlaczego, do chusteczki, Manon nie mogła podwieźć Elide do Rifthold? Za pierwszym razem, ok, musiała wracać i udawać, w porządku. Ale kilka dni później bez problemu poleciała popatrzeć na Doriana... No już mogła porobić za taksówkę.
Ach, no i te wszystkie romanse. Jakie szczęście, że wszyscy bohaterowie męscy nie rzucają się na Aelin, tylko powybierali (albo wybiorą) sobie inne. I jak dobrze, że choć tyle tu związków, autorka - przeważnie - oszczędzała mdłych wyznań i latających serduszek. No i jaki to powiew świeżości, że główna bohaterka ma/miała tak dużo ukochanych - z jednym się nie udało, to kolejny i kolejny. Już mam dość, że dostają one tylko jednego (albo - co gorsza - dwóch na raz) - tutaj Aelin miała Sama, Doriana, Chaola, teraz Rowana. To coś nowego.
